OLA BLOGUJE

PRZYPADKI WPADKI WYPADKI

sobota, 23 października 2010

Skarb

Hmm, ostatnimi czasy była jakaś dziwna dyskusja na temat dzieci. Tata jak zwykle coś tam krzyczał do jakiegoś faceta w telewizorze, mama krzyczała, że jak tata nie przestanie to ona to wyłączy itd. Tak jest zawsze, więc mnie to nie rusza. Ewentualnie, żeby rozładować sytuację, stanowczo proszę o włączenie bajki. Temat chyba jednak był interesujący, bo i mama zaczęła się przysłuchiwać. Okazało się, że chodzi o jakieś dzieci, które nie wychodzą z brzuszka mamy tylko przynosi je bocian. Zaraz zaraz to chyba było inaczej... Oj wszystko pomyliłam! Wychodzą z brzuszka mamy,ale trafiają do niego w jakiś inny sposób niż np JA tam trafiłam. Jak ja tam trafiłam nie wiem, ale widocznie jestem równie dobrym tropicielem, jak Roxi. Z tego co zrozumiała, to czasami jest mama i tata, ale nie mogą mieć takiej Oli jak ja. I wtedy idą do lekarza, i ten lekarz bada ich, coś czaruje i mogą już mieć Olę! Tylko, że to kosztuje dużo pieniędzy, a wtedy tym rodzicom może nie wystarczyć na mleko dla tego dzidziusia. I ten jeden pan w telewizorze mówił, że ktoś może dać te pieniądze tej mamie i tacie, a ten drugi mówił, że ci rodzice wcale nie powinni mieć takiej Oli. Hmm...Przecież taka Ola to skarb! Mama tak do mnie mówi, więc na pewno tak jest. I może ci rodzice co nie mogą mieć Oli, ucieszyliby się jakby mogli mieć taki skarb? Dlaczego ktoś ma im zabraniać mieć swój skarb? Bardzo dziwny jest ten świat dorosłych. Na jednym programie mówią, że dzieci są najważniejsze, że to szczęście, a na drugim, że to szczęście nie każdemu się należy. Tylko dlaczego o tym ma decydować jakiś smutny pan w telewizorze?

Powroty

     Powroty bywają trudne. Nie było mnie tu chyba od lipca. Oj nazbierało się tematów!!! Po pierwsze i najważniejsze, to były wakacje. Co prawda powtórka z zeszłego roku, ale w tym było dużo fajniej. Pierwsze wrażenie: w zeszłym roku wszystko wydawało się większe, więc albo ja urosłam, albo wszystko inne się zmniejszyło. Kolejna ważna rzecz: nauczyłam się pływać!! Na brzuchu i na plecach! Tak. Trochę tata pomagał, ale on mnie tylko trzymał, żebym nie poszła na dno. Szkoda tylko, że z tej wody trzeba było wychodzić, wycierać się, siedzieć w ręczniku... Foki się nie wycierają, siedzą cały dzień w wodzie i nic im nie jest! Tata też lubi wodę, a mama chyba woli przechadzać się koło wody. My z tatą w morzu, a mama koło morza. Szkoda tylko, że nie było z nami Roxika, ale ona była na koloniach z Nelą. Generalnie wakacje są super!!!

W domu już nie było tak fajnie...Plac zabaw, spanko, plac zabaw, spanko i tak w koło! Rodzice chyba się z kimś założyli, że będę wychodziła z tego placu ostatnia i tak było. Mnie to pasowało, bo placu zabaw nigdy  za wiele!! Podobno chodziło o to, żeby mnie zmęczyć. He he naiwniacy!!! Kto się prosił, żeby już wracać? Ja? Kto płakał: "Chodź Ola do domu, proszę Cię, mama(tata) jest już zmęczona(y)"? Wymyśliłam hasło "ostatni raz" co oznacza nieskończoność, bo ostatni raz jest ostatnim razem tym razem a za chwilę już będzie następny raz, więc tamten ostatni raz traci ważność, bo jest już nowy "ostatni raz"! Uff!!! Niestety wraz z końcem ładnej pogody skończył się czas placu zabaw. Pojawiła się za to zabawa w kałużach. Prosta i wspaniała: wymagania - kałuże  - możliwie jak największe i najgłębsze, gumiaki. I tyle. Zabawa polega na wskakiwaniu, ewentualnie przebieganiu przez kałużę. Punkt otrzymuje się za maksymalnie wysokie zachlapanie spodni. Bonus: ochlapanie mamy lub taty. Extra bonus: ochlapanie przechodnia. Czas gry zależny od humoru rodziców, temperatury zewnętrznej oraz przemakalności spodni. Polecam!!!

Na pierwszy raz po powrocie wystarczy. Jest kilka tematów ważnych - ach ta polityka, nawet dzieci dotyczy... 

sobota, 24 lipca 2010

Pierwszy dzień wg taty

Tata ostatnio opowiadał jak przyszłam na świat. No nie wiem czy przyszłam czy raczej ktoś mnie wyciągnął ale niech będzie. Mamy relacja byłaby mniej ciekawa, bo mama w trakcie mojego "przychodzenia" była chyba zajęta czymś innym. A podobno było tak:

Moje "przyjście" zaplanował dosyć dokładnie pan doktor. Znaczy dzień i mniej więcej godzinę. To, że jestem Ola było podobno ustalone dużo wcześniej. I wiem też dlaczego lubię rocka - mama mi puszczała jak byłam jeszcze u niej w brzuszku. Tata i mama poszli do jakiejś sali,a potem mama pojechała w prawo a tata został sam. Nie za bardzo wiedział co ma robić, więc usiadł przy jakimś stoliku i tak sobie siedział i siedział (niby taki spokojny był ). Nagle z jednego z pomieszczeń wyszła blada pani w kitlu i usiadła obok taty. Nie wyglądała najlepiej. Mniej więcej w tym samym czasie tata usłyszał cichy płacz, ale wtedy jeszcze nie wiedział, że to byłam JA. A ta blada pani pyta: 

- To pana?

Na to tata:

- Nie wiem...

(odpowiedź taty pozostawiam bez komentarza)

- A żona taka blondynka, w okularach?

- No tak.

- To gratuluję córeczki!

- To już? Tak szybko? A wszystko w porządku?!

- Tak, wszystko ok.

Tata wstał i na coś czekał. Nie za bardzo wiedział co dalej, więc wybiegł na korytarz pozując idiotyczny gest kciukiem, że ok. I wrócił. W tym czasie jacyś ludzie zabrali mnie od mamy i zaczęli mnie myć i mierzyć. Tata wszystko obserwował zza szyby. Jak skończyli to jakaś inna w kitlu go zawołała. Więc poszedł. Z tego co pamięta to chyba spytał czy wszystko ze mną i mamą dobrze. Te panie w kitlach w coś mnie opatuliły a gamoniowatemu tacie kazały umyć ręce i ta jedna się spytała czy chce wsiąść mnie na ręce. Wtedy powiedział pierwsze mądre zdanie tego dnia, czyli słowo TAK. Ja wtedy też już miałam pewność, że to mój tata, bo ten głos słyszałam już wcześniej, jak gadał jakieś głupoty do brzucha. Trzymając mnie na rekach podobno miał wrażenie jakby trzymał w ręku odbezpieczony granat. Stał bez ruchu i podobno nawet nie oddychał. A było tam gorąco, bo trzymali mnie pod jakąś lampą. I tak stał ze mną i stał i stał i jakby mu kazali stać cały dzień to pewnie by stał. Wtedy znowu przyszła pani w kitlu, mnie zabrał, a tatę wygoniła. Za chwilę wyjechała mama na fajnym łóżku i ja w fajnym wózku!!! I pojechałyśmy mijając po drodze tłumy dziennikarzy, fotoreporterów, gwiazdy filmu i muzyki. Tata zasłaniał mnie przed błyskiem fleszy, odpychał fanów, a mama rozdawał autografy. Po przebiciu się przez tłum pojechałyśmy na inne piętro, gdzie ponoć tata już nie mógł się udać. 

I tak ponoć wyglądało moje przyjście na świat w opowiadaniu taty. Muszę kiedyś zapytać mamę jak to było naprawdę, bo w tej tatowej opowieści parę rzeczy mi nie pasuje...Rozumiem fotografów i dziennikarzy, ale kim była ta pierwsza pani w kitlu???? 

Gaduła

Tak mówi na mnie mama. To chyba jest związane z tym, że odkąd wydobywam z siebie dźwięki, które są zrozumiałe dla otoczenia, to nie lubię zamykać buzi. Wiem wiem, poza domem jestem cicha, ale u siebie to ho ho!!! Tata i mama bardzo polubili opowieści "przedsenne", czyli sprawozdanie wieczorne. Wtedy przedstawiam swoją wersję wydarzeń z całego minionego dnia. Czasami cofam się do czasów odległych np. zimy. Te moje sprawozdania chyba potęgują głód, bo tata zawsze przygryza koszulkę. Albo są  wzruszające, bo mama często płacze. I zazwyczaj kończy się to tak, że jedno woła drugie i powtarza moje opowiadanie. A gdzie prawa autorskie pytam? Do swojego repertuaru dodałam także elementy muzyczne. Ulubionym jest piosenka z filmu Kubuś i przyjaciele : Lumpku, Lumpku powiedz nam...itd. Nucę ją bardzo chętnie.I wszędzie. Tak na marginesie to teraz rządzi Kubuś i jego ekipa. Noddy i jego ziomale są już przeszłością.

Wracając do tematu to mama prowadzi jakiś dziennik, gdzie jak coś powiem to zaraz leci i zapisuje , a potem woła tatę i razem się śmieją. Zdrajcy! Śmiać się z własnego dziecka! Co jest takiego śmiesznego w słowie "labalbal"? Albo "termomierz"? No pytam?? Fakt, to "r" to mi jeszcze nie wychodzi, ale śię staram, więc proszę sobie ze mnie śmiechów nie urządzać. Koniec pisania, bo się zdenelwowalam. Wróć... zdenelwowałam. Właśnie tak.


piątek, 23 lipca 2010

O wyższości dużych sklepów...

...nad innymi sklepami. Temat na pierwszy rzut oka zbyt poważny jak na małą dziewczynkę, ale nie do końca. Na początek żeby nie było złudzeń: małe jest piękne! Choć niekoniecznie małe sklepy. Fakt: wszyscy mnie w okolicznych małych sklepach znają, a od niektórych nawet zbieram haracz, jak np. w Żabce, gdzie pani która sprzedaje musi mnie poczęstować gratisowym lizakiem. Jak im zabrakło to na drugi dzień musieli zapłacić podwójnie. Nie ma zmiłuj się. Biznes to biznes. Wracając do tematu. Małe sklepy są ok, średnie typu Biedronka są do bani. Mało miejsca, dużo niemiłych ludzi, którzy pchają się do kas, zawsze duża kolejka. Nie ma miejsca na brykanie. I dlatego najlepsze są markety. No niestety, ale tak jest. W moim prywatnym rankingu na 3 miejscu jest coś co się dziwnie nazywa, Osioł czy Oszon, jakoś tak. Jest spoko ,bo dużo miejsca i dużo zabawek. Minus, że jednak też dużo ludzi, którzy nie widzą nic poza swoim wózkiem. No i beznadziejne wózki - stare, brudne - fe. W sumie - ujdzie, ale trochę nudno. Numerem 2 jest Kea (?). Tu od razu inny świat! Dużo miejsca. No i słonie. Mają tu całkiem niezłą kolekcję. Najważniejsza jest jednak zjeżdżalnia na dziale dziecięcym!! Fantastyczny pomysł - tak powinno być w każdym sklepie! A na deser dają tam hodogi, tak hodogi - czyli takie fajne bułki z jeszcze fajniejszą parówką. Ja je lubię, rodzice je lubią, no a Roxi lubi je najbardziej! Wózki czyste i szybkie, świetne do tzw. bączków! Jednak numerem jeden jest taki duży sklep sportowy - De coś tam. Dużo miejsca, mało ludzi, wszystko w zasięgu rąk! Fantastycznie. Do tego piłki do wyboru , do koloru. Widok rodziców zbierających je po całym sklepie - bezcenny! No i hit! Trampolina do skakania! A nawet 3!!! Dwie małe a jedna duża, zamykana! Fantastyczna! Można się nieźle zmęczyć tym skakaniem. Minus - brak dużych wózków, tylko małe koszyki, ale za to można je ciągnąć lub pchać. Personel zupełnie niezainteresowany totalnym nieładem (to oczywiście na plus).

Jest jeszcze osobna kategoria - duży sklep, a w środku całe mnóstwo mniejszych. W sumie ok, bo tam są takie fajne autka, w których się siedzi a rodzice cię pchają. Można też całkiem nieźle się schować, choć w tych sklepach rodzice jednak mnie pacyfikują,bo znają moje skłonności do ucieczek.

Tak więc polecam wszystkim duże sklepy - fajna zabawa,a do tego nigdy z pustymi rękami się nie wychodzi!

poniedziałek, 19 lipca 2010

Taty grafomańskie popisy

Roxi do domu patyki poznosiła

I strasznie nimi nabrudziła

Tata szczotką zamiata

Grozi, że wraz z patykami i nas powymiata

My się taty jednak nie boimy

Bo przecież nie wymiata się własnej rodziny


I kolejny...


Kto Olę usypiać próbuje 

Sam na siebie wyrok szykuje

Bo jak się kończy Oli usypianie?

Wszyscy śpią, a Ola

Bawi się na dywanie.

piątek, 16 lipca 2010

Psia dusza

Usłyszałam ostatnio jak mama z tatą rozmawiali o czymś co nazywali duszą. Totalnie nie wiedziałam o co chodzi, ale słuchałam uważnie dalej. Chodziło o to czy pies Roxi ma duszę. Nie wiem co to ta dusza, ale tak sobie myślę, że Roxi ma ją na pewno. No bo niby skąd wie, że ja lubię lizanie stópek? Skąd wie kiedy jem mięsko i skąd niby wie, że się z nią nim podzielę? Skąd wie kiedy płaczę i wtedy zawsze do mnie przybiega, a rodzice jej mówią, że wszystko w porządku Roxiku,nie martw się? Jakby nie miała duszy to po co by jej to mówili? I czemu płacze jak wychodzimy i cieszy się jak szalona kiedy wracamy? I niby skąd wie gdzie jest lodówka? A dlaczego zawsze rano przychodzi nas przywitać? I dlaczego tylko mnie nie zabiera patyków na spacerze? I czemu kiedyś porywała jedzenie razem z palcami a teraz bierze delikatnie? I czemu jak idę z nią na spacer to szczeka na wszystkie możliwe psy, które chcą do nas podejść? I skąd wie o kogo chodzi jak rodzice mówią do Roxi: poproś mała? I dlaczego wtedy zawsze wylizuje mi uszy? Skąd wie gdzie one są, przecież mam włosy, które je zasłaniają.

Dalej nie wiem co to ta dusza, ale Roxi ma ją na pewno, bo inaczej skąd by miała to wszystko wiedzieć, przecież książeczek nikt jej nie czyta? Mama mówi, że drugiego takiego Roxika już nie będzie, ale przecież TEN Roxik się nigdzie nie wybiera i zawsze będzie z nami i ta jej dusza chyba też??

Bo z tym allegro to tata na pewno żartuje... Prawda, mamo?

czwartek, 15 lipca 2010

Sport to zdrowie?

          Podobno jestem skazana na sport. Mam być tenisistką. Hmmm nie wiem co w tym fajnego, ale ostatnio widziałam jak tata z wujkiem gonili z takimi siatkami za taką fajną kosmatą piłką. Jak już ją dogonili to tą siatką robili zamach i odbijali nad takim dużym sitkiem. Pytanie po co coś gonić, żeby potem oddać temu drugiemu? A do tego jak nie udało się odbić to tata coś komuś tłumaczył i pokazywał. Ok, pytanie tylko komu jak obok nikogo nie było? Było gorąco, wiec myślę, że słonko mu zaszkodziło. Tato - graj w czapce! Do tego wszystkiego na tych kortach to biega się po czymś takim czerwonym i podobnym do piasku. Śliskie to i brudne. Fuj! Tak więc sorry rodzice, ale tenis to nie dla mnie. A na tym sicie to można grać jak na gitarze! I to jest zabawa!!! Po tym całym tenisie to mama musiała zawieść tatę do domu, bo jakoś tak wolno chodził i wspominał coś o jakimś ubieraniu. A może to było umieranie? Tak mówił, że umiera! Nie wiem o co chodzi, ale wyglądał jakoś blado. Tak więc lekcja tenisa nauczyła mnie jednego: sport to na pewno nie zdrowie!!!

czwartek, 3 czerwca 2010

Rolki 2

      Myślałam, że nikt nie pobije wyczynów taty na rolkach. Okazało się jednak, że byłam w błędzie. W sobotę umówiliśmy się z ciocią Martą i Dominikiem na rolki. Zaczęło się już przy samochodzie. Muszę dodać, że ciocia była pierwszy raz na rolkach. Przy samochodzie ciocia próbowała założyć rolki. Dobrze, że lusterka w aucie wytrzymałe a ciocia niezbyt ciężka, bo wisiała na nich jak pranie na sznurkach. Po ciężkiej walce, w której większość czasu spędziła na jednej nodze udało się założyć jedną rolkę. No i teraz zaczęły się schody. Mama na wszelki wypadek kazała na się schować za autem, bo ciocia potrafiła na jednej nodze przemieszczać się bardzo szybko! A co gorsze w sposób zupełnie nieprzewidywalny co do kierunku. Po oponowaniu sytuacji przez rodziców (tata trzymał ciocię, mama wiązała rolki) udało się ciotkę ustawić na chwilę w pozycji pionowej. Niestety trochę wiało, więc słowo "chwila" jest jak najbardziej właściwe. Dobrze, że na razie nie opuściliśmy piaskowego parkingu, bo już mogły być złamania. Biedny Dominik niestety musiał uczestniczyć w dalszej części tego eksperymentu i to jako element stabilizujący (cokolwiek to znaczy). Dokładnie jego wózek, z nim w środku. Tata przeniósł Martę na asfalt i postawił koło wózka. Ruszyła, ale szło jej bardzo ciężko. Dominik płakał, cioci zrobiła się purpurowa z wysiłku...Aaaa, hamulec! No teraz już poszło! I to jak!!! Tylko desperacki rzut mamy pod kółka wózka uratował Dominika i jego odważną mamę przed zjazdem ze skarpy. Szybka narada rodziców i decyzja: ciocię trzeba odizolować od elementu stabilizującego ze względu na jego bezpieczeństwo. Trudno: mama ze mną, tata z Dominikiem. Oj będą wyścigi, bo mama nie pozwoli żeby tata był szybszy! Wracam jednak do Marty. Pozbawiona stabilizacji wstrzymała oddech, bo każdy ruch mógł spowodować upadek. Na jej nieszczęście znowu znać dała o sobie natura, czyli wiatr. Tym razem koło niej przemknął rowerzysta i podmuch zabrał ciocię z sobą. W pierwszej chwili pomyślałam:" ale ta ciocia wymiata!" Ruchy rąk, nóg, podskoki, obroty - wszystko jak w You Can Dance. Okazało się, że to nie był żaden "dance" to była walka o życie. Asfalt jest twardy a trawa miękka, więc chyba to oczywiste, że ciocia wiedziona instynktem w chwili zagrożenia (czyli cały czas) kierowała się w jej stronę. Nie martw się ciociu spodnie na kolanach się dopierze! Co ciekawe po każdym takim "wślizgu" na trawę zaraz znajdowali się pomocni rowerzyści, rolkarze i spacerowicze, którzy bardzo chcieli pomóc Marcie się podnieść. Jedni robili to bezinteresownie, inni proponowali bezpłatną naukę jazdy na rolkach a jeszcze inni prosili o telefon. To ostatnie trochę dziwne, bo karetka nie była potrzebna. Co dziwne pomagali sami panowie. Kobiety chyba nie są takie chętne do pomagania innym. Muszę pogadać z mamą o co w tym chodzi.
    Mimo tych wszystkich niepowodzeń cioci udał się opanować przemieszczanie na rolkach. Nie będę ukrywać, że najlepiej jej to wychodziło na trawie. Choć na asfalcie też nie było najgorzej, w końcu jak na pierwszy raz tempo raczkującego niemowlaka nie jest złe.
   Podsumowując dzień był udany. Ciocia zawarła wiele nowych znajomości, Dominik został prawdziwym twardzielem, tata nie był już najgorszy, a my z mamą pojeździłyśmy na rolkach!

sobota, 22 maja 2010

Rolki

    Po okresie wielkiej wody z nieba w końcu pojawiło się słońce. Pierwszy zauważył je tata i zawołał nas wszystkich, żebyśmy sobie na nie popatrzyli. Fakt jest taki, że zapomniałam już trochę jak słońce wygląda. Co prawda po kilku sekundach po słońcu zostało tylko wspomnienie, ale to zawsze coś! Tak było jednak w piątek czy też w czawrtek a dziasij mamy sobotę i o dziwo po raz pierwszy od wielu tygodni w weekend zamiast deszczu było słonecznie. Decyzja była szybka: rolki. Znaczy ja jeszcze nie jeżdżę (na razie zapoznaję się z teorią), ale mama i tata coś tam próbują z tą jazdą. Chyba bardziej mama, bo tata jakoś na rolkarza mi nie wygląda. No nie ważne. W każdym bądź razie pojechaliśMY + ciotka Paulina. Pogoda sprzyjająca, mały wiaterek, woda, ja, rolki...zaraz kogoś brakuje...acha Roxi!! No niestety pies podobno nie może biegać jak jest zestaw: ja, Paulina, mama i rolki, bo wtedy ma "misję". Nie wiem na czym ta misja polega, ale podobno Roxi może popsuć rolki i ludzi którzy są w moim pobliżu.

Pogoda sprzyjająca, mały wiaterek, woda, ja, rolki...zaraz zaraz ale dlaczego ja do wózka??Hola hola!! Ja chcę razem z wami!!! Ej!!! No dobra, tak wiem za mała jestem na rolki. Nich będzie wózek, ale ma byc naprawdę szybko!

Mamo!! Tylko nie z tatą!!! HELP!!!! No jedź za nimi ciamajdo!!! Szybciej!!! Boże wyprzedzają nas nawet spacerowicze!!! Już odpoczynek? No proszę 100 metrów jazdy wykończyło tatę. Mamo proszę mnie zabrać od niego, bo obciach na całego. 

Nie proszę Pana to nie mój tata.

Tak wiem, mam szczęście, że to nie on.

Nie, nie trzeba lekarza

Wiem, że on źle wygląda 

Mamo wracaj!!! No nareszcie! Zostawmy go i w nogi!!!! Próbuje nas gonić. Upadł. Próbuje wstać. Upadł. Ktoś go podnosi. Leżą oboje. Rower przejeżdża mu po ręce. Rowerzysta też leży. Kolejny rolkarz na nich wpada. Ktoś wzywa karetkę. Ktoś inny policję. Ktoś czołgając się próbuje uciec z miejsca wypadku. Mamo czy to tata? Wstaje. Po stylu jazdy nie ma wątpliwości: to tata.

O Boże on jedzie w naszą stronę!!!  W nogi!! Tam jest parking, auta, ludzie... Czy ktoś go zatrzyma?

Zatrzymały barierki. Dobrze, że parking blisko jakoś go dociągniemy...

I tak minął pierwszy dzień na rolkach całej rodziny. Myślę, że również ostatni w pełnym składzie :-)


niedziela, 16 maja 2010

DOSYĆ MAM :(


CIAGLE PADA .... AURA SOBIE Z NAS JAJA ROBI, ALE NIE Z NIESPODZIANKĄ.... :(
JESTEM BARDZO ZŁA OJ BARDZO ZŁA....

wtorek, 11 maja 2010

Gwiazdą trzeba się urodzić :)

Mama i tata często mi mówią, ze jestem "gwiazda"... Że niby polarna?? Świnka Peppa już taką widziała, ale ja szczerze powiem, że podobieństwo jest żadne.

W sumie postanowiłam, że będę sie powoli szykować do gwiazdowania, kazałam mamie zakupić pierwszy niezbędnik, oczywiście jeden z wielu, ale będę jej dawkować powoli, żeby nie dostała zawału :) Postanowiłam, ze swoje gwiazdowanie, wyprobuje na spacerze, wiec do dzieła :)

Okulary sprawdzają sie idealnie, nawet Kuba sobie pozyczyl, zeby ponosic, tylko nie wiem jak do tego sie jego tato ustosunkuje?? yyyyyyyy Wujku przepraszam, ale ja na niego nie mam żadnego wpływu....



Oczywiście, nie zapominajmy o tym, że gwiazda ma też wlasnego tragarza, tutaj był nim dziadek :) Oj nie łatwe miał zadanie ale jakoś dał rade. W sumie, wszyscy skakali jak im zagralam, a to chyba na tym ma polegać?? prawda??




czwartek, 6 maja 2010

Kuba też U can dance

Wpadł wczoraj Kuba w odwiedzinki do kuzynki. He he nawet się zrymowało. Postanowiliśmy trochę potańczyć. Próbowałam go namówić na "Taniec z gwiazdami" czy może raczej "Taniec z gwiazdą" (czyli mną ). Niestety nie udało się. Nic nie wyszło także z elementów ludowych, czyli "Krakowiaczek jeden" czy "Mało nas". Okazało się, że  Kuba jednak woli solówki, czyli postawił na "You can dance". Chyba go jego tatuś Grześ tego nauczył. Ja tam mogę tańczyć wszystko: mama mi pokazała jak się tańczy disco a tata nauczył mnie trudnego tańca zwanego pogo. Na co dzień łącze wiele stylów tańca, dzięki temu w przyszłości odnajdę się na każdej imprezie. Tak, tak wiem tato - żadnych imprez do 25 lat. Zawsze to powtarza, można się przyzwyczaić.
Także Kuba do ćwiczeń, bo jak dobrze pójdzie to mamy szansę wygrać 15-20 edycję YCD.

Ciągle pada...

A miało być tak pięknie...
Tak jak w zeszłym roku...
A jest jak? Beznadziejnie! Tata w domu na urlopie ale zamiast szaleć na placu zabaw, jeździć na rowerze, robić wycieczki to siedzimy w domu! Dlaczego? Bo pada i pada i pada!!!! Ja już nie chcę deszczu, śniegu i innych rzeczy co z tych chmur tu spadają. Chcę słoneczka!!! Już!!! Jak znam życie (a znam już dobrze - 3 lata ho ho) to ładna pogoda zrobi się w poniedziałek kiedy tata pójdzie do pracy. Cóż znowu trzeba będzie mamę męczyć. Tata mówi, że trzeba się chyba przeprowadzić do jakiejś Hiszpanii, ale radzę mu się zastanowić bo podawali, że tam pada śnieg. Horror to jakiś jest. Moja propozycja jest taka, żeby się przeprowadzić tam gdzie są słonie. Byleby to nie było zoo w Chorzowie. Wygląda, że słonie mają ciepło tam gdzie mieszkają, więc to wydaje się dobre miejsce. Pójdę się spytać...

Tam gdzie są słonie to odpada. Podobno daleko i nie lubią tam BaBama, bo kojarzy się z jakimś OBamą. Trudno. Pozostaje czekać. Smutno mi trochę. Ok tata się chyba nudzi, więc trzeba mu zorganizować czas. Myślę, że puzzle z Lumpkiem mu się spodobają. Układałam mu je już chyba 1000 razy a on ciągle mówi:Ola pokaż tacie jak ułożyć. Oj głuptasek straszny z tego taty. Mama jakoś szybciej załapała.

poniedziałek, 3 maja 2010

ZOO

Mimo nie sprzyjającej aury postanowiliśmy zaatakować zoo w Chorzowie. Początek nie był ciekawy, bo musieliśmy poczekać pod drzewem aż deszcz łaskawie przestanie padać, bo tata stwierdził, że 30 pln za spacerowanie przed pustymi klatkami jest bez sensu. Bo zwierzęta też nie osły (trochę nie na miejscu porównanie, ale osły raczej tego nie przeczytają) i przed deszczem się chowają. Tak naprawdę jedynym cele wizyty były słonie. Cała reszta zwierząt średnio mnie interesuje. Niestety zanim trafi się do słoni trzeba obejrzeć ptaki, robaki, ślimaki i dużo innych zupełnie bezsensownym stworzeń. Już przed wejściem kazali mi się patrzeć na jakieś różowe ptaki, które zamiast stać jak człowiek na 2 nogach to stały na jednej. I jeszcze te teksty: popatrz jakie ładne, i na jednej nóżce stoją. Ładny i mądry to jest słoń a nie jakieś ptaszysko. Po drodze było jakieś bydło rogate i za rogiem miały być słonie. Całe stada słoni...Ah rozmarzyłam się... Wybieg okazał się pusty. Nie było nawet choćby mini słonia - tapira!! Klęska! Cała wyprawa na marne! Okazało się na szczęście, że słonie są w budynku. I tu kilka minusów. Po pierwsze w budynku niezbyt ładnie pachnie, można nawet stwierdzić, że po prostu śmierdzi. Zapewne to od hipopotama, który też tam mieszka, bo słonie są pachnące i czyste. Wiem, bo moje takie właśnie są. Kolejny minus, że zamiast słoni był jeden słoń. Jeden jedyny a do tego jakiś taki znudzony i smutny. I co najgorsze nie miał pampersa a wyraźnie było czuć i widać, że chyba bolał go brzuszek. Pewnie hipopotam coś mu podrzucił niedobrego. W sumie za długo tam nie zabawiliśmy, bo mama zaczęła tracić przytomność a tata zrobił się purpurowy bo przez 5 minut wstrzymywał oddech. Świeże powietrze pomogło i ruszyliśmy dalej, choć dla mnie tak naprawdę wycieczka się już skończyła. Były potem co prawda misie, ale też znudzone i raczej Misia Puchatka w niczym nie przypominały. Były też lwy, jeden nawet ryczał, ale jak przyszliśmy to już skończył, tarzał się po trawie i miał głupią minę. Dziwne. Potem były tygrysy, ale nie brykały, gepard co chodził w kółko i "niby hieny" co wyglądały jak kolega Roxi - pies Negro. Po drodze minęliśmy małpy, żyrafy i zebry, ale jakoś nie specjalnie to było interesujące. Był jeszcze bocian i koniec. Generalnie nic specjalnego. Po wyjściu szybki wypad na plac zabaw a potem szybka ewakuacja do auta, bo zaczęło padać. I tak minął dzień z zoo. To chyba moja ostatnia wizyta, no chyba, że się postarają i jakieś duże stado słoni załatwią, bo oglądanie jednego, zmarnowanego słonia z Indii do tego z problemami z trawieniem, w beznadziejnym towarzystwie hipopotama nie ma najmniejszego sensu. Zoo polecam miłośnikom wszelkiego rodzaju bydła rogatego i ptaków. Tata mówi, że lepiej włączyć Animal Planet, bo lepiej, taniej i nie śmierdzi hipopotamem.

sobota, 3 kwietnia 2010




Wesołych Świąt, smacznego jajka, niech tradycja wodę leje,

bo zajączek dziś
szaleje...


Spokojnych, Rodzinnych Świąt życzy Ola z rodzinka

piątek, 12 marca 2010

1096 dni 12 godzin i 40 minut

"Tę burzę włosów każdy zna" K. - haha tak tak, miało być sentymentalnie jak poprzednie urodzinki, wyciskacz łez o tym jak bardzo sie kochamy itp itd... Nie będzie....

NAPISZĘ TYLKO - KOCHAM CIĘ CÓRECZKO - za to, że Cię mam !!!!!!!!


Twoja Mama

czwartek, 25 lutego 2010

Wiosenne problemy

Pojawiło się słońce!! I zaraz pojawiły się problemy. Po pierwsze jak stopniał śnieg to mnie jakoś bardzo chce się jeździć na sankach, po drugie słoniom domowym bardzo chce się pić i non stop wskakują do miski psa, a po trzecie na dworze słonie wzywa natura i chcą uciekać. To znaczy ja im w tej ucieczce pomagam wykonując nimi rzuty. A że jeszcze nie wszystko wyschło to i słonie nie wyglądają po tych próbach ucieczki najciekawiej.

Wracając do pierwszego problemu to tata w poniedziałek jeszcze znalazł rozwiązanie: okazało się, że w lesie śnieg topnieje wolniej i załapałam się na ostatnie chyba sanki w tym roku. Musieliśmy do lasu jechać autem (choć jest tuż tuż za blokiem), bo podobno sanki nie chcą jeździć kiedy nie ma śniegu. Mnie to jednak bardziej wygląda na przejaw lenistwa taty. Jak ktoś chce to da radę! Ale chcieć trzeba Tato, chcieć!!! Mimo wszystko jazda się odbyła. Tacie tak się spodobało, że na drugi dzień też pojechał szukać śniegu. Tylko jego sanki jakieś takie dziwne są, bo mają tylko jedną płozę i nie wiem gdzie na nich jest miejsce do siedzenia. Ale to jego problem, jak mu tak wygodnie...

Drugi problem jest troszkę nietypowy, bo mnie się wydaję, że tym słoniom chce się pić. To znaczy nie mam pewności, ale lepiej żeby z pragnienia nie padły, więc systematycznie 3-4 z nich, 2-3 razy dziennie prowadzam do "wodopoju", czyli miski Roxi. Problem jest tego typu, że nie zawsze da się tam podejść bezpiecznie i trzeba to robić z zaskoczenia. Podbiegam, wrzucam słonia i szybak ucieczka. Po piciu słoń ląduje na "wysuszaniu" a ja odbywam rozmowę "uświadamiającą" (że to psa woda, że tak nie można i tym podobne bla bla bla). Ostatnio miska zaczęła zmieniać miejsce albo stoi pusta (he he nie nadążali z wyciąganiem z niej słoni -opojów), ale okazało się że w ubikacji też jest zawsze woda! Woła się siku, siada się na nocnik, czeka aż wszyscy znudzeni wyjdą z łazienki, potem trzeba cichutko wstać, klapa do góry, słoń do środka i jak się uda to jeszcze zrobić mu prysznic spuszczając na niego wodę. To dopiero wyzwanie! Trudne ale daję radę!

Co do ucieczek słoni. To nie jest tak do końca, że one tak same z własnej inicjatywy uciekają. To znaczy ja im w tych ucieczkach pomagam wykonując nimi rzuty. A że jeszcze nie wszystko wyschło to i słonie nie wyglądają po tych próbach ucieczki najciekawiej. No cóż, widocznie i na to jest jakiś sposób bo czasami jak usnę a potem się obudzę to brudny słoń jakoś magicznie staje się czysty i pachnący. To mama chyba stoi za tą magią, choć o pomoc podejrzewam też pralkę.

Cóż byle do wiosny!!!

poniedziałek, 22 lutego 2010

STRAJK - ROZPOCZETY

Mama mowi, ze wiosna tuz tuz, ze przyjdzie za miesiac. Ogadam prognoze pogody i cos mi sie tu nie zgadza. Zima ma trwac jeszcze dlugo, oj bardzo dlugo a oni mi kit wciskaja, ze wszystko juz niedlugo zniknie.

Ostatni spacer uswiadomil mi, jak bardzo naiwni sa moi rodzice. Sanki nie chca jezdzic, wszystko topnieje, robi sie mokra ciapa, chlupa, ze nie da sie chodzica tym bardziej jezdzic jakimkolwiek pojazdem... a potem sie okazuje, ze ta chulpa jest zamarznieta tak bardzo, ze mozna zatanczyc jezioro labedzie, tyle ze zimowe jezioro labedzie. Jednak przy takiej szklance nie da sie poruszac z gracja.


Ja juz tak dluzej nie moge, nogi grzezna mi tym czyms co nazywaja "sniegiem", mam dosyc ubierania sie w stroj kosmiczny.


Podjelam decyzje rozpoczynam "STRAJK" - moze nie głodowy, bo rodzice dostaliby zawalu, ale bede strajkowac na wszystkie mozliwe sposoby, ni wyciagna mnie wolami z domu, o co to to nie :)


Ponizej przedstawiam zdjecie mojego ulubionego miejsca zabaw. Powiedzcie sami, no ile mozna odsniezac, zdrapywac to biale pasudztwo???? Nie mam juz ochoty tam chodzic, poczekam az sie wszystko samo roztopi a miejsce tego czegos bialego zajmie pachnaca zielona trawka.


Ja sobie juz wszystko zaplanowalam, zbieram i kumuluje energie na ta piekna pachanaca pore roku, radze rodzicom zakladac wiazane buty, bo inaczej moga miec problem...


Wiosno przybywaj, przybywaj szybciutko !!!!!!!!!!!


sobota, 20 lutego 2010

Trochę o uzależnieniu

Uzależnienie...bardzo bolesny temat. Tak przeszłam to i mogę się z Wami podzielić swoimi doświadczeniami. Udało mi się z tego wyjść tylko dzięki determinacji rodziców. Nie wiem kiedy się to zaczęło, ale nawet się nie obejrzałam jak byłam totalnie uzależniona. Każdy poranek zaczynałam od niego, a potem był obecny przez cały dzień. Towarzyszył mi także przed snem. Cały mój świat kręcił się wokół niego. Nie mogłam bez niego jeść, spać, pić...traciłam kontakt z rzeczywistością. Gdy go nie było, nie bawiłam się tylko czekałam kiedy on się znowu pojawi. Rodzice nie wiedzieli co mają robić. Tłumaczyli, błagali,ale ja nie chciałam ich słuchać. Jedynym skutecznym wyjściem była terapia szokowa. Wpatrywałam się w tą czarną pustkę, ale nie potrafiłam nic dostrzec. Nie było to zabawne, więc żeby nie paść z nudów zajęłam się czymś innym. Po 2 dniach zupełnie o nim zapomniałam. Byłam wyleczona. Spotykam go co jakiś czas, ale już wiem że najgorsze już minęło... Uważajcie, on naprawdę uzależnia...


Mama i ...

Ciekawa przygoda...

Pewnego wieczoru wracamy sobie do domku. Jak zwykle spokojnie, bez pośpiechu wdrapuję się na te schody. Oczywiście zero wsparcia...po co wsiąść zmęczoną Olę na ręce, pewnie nich się męczy. Najpierw podąża mama, potem ja z tatą. Pies był na straży domowej - pilnował słoni. Światło na klatce zapalone, idziemy sobie jak zawsze. Nic nie wskazuję, że to wejście będzie inne od poprzednich. Znikąd nie widać żadnego niebezpieczeństwa. Sielanka. Mama wyprzedza nas o dobre pół piętra. Nagle słyszymy z tatą przerażający krzyk!!! Przez ułamek sekundy stajemy jak wryci, wymieniamy z tatą spojrzenia, nasze myśli kierują się w jedną stronę: MAMA!!! Krzyk był tak przerażający, że u sąsiadów spadły żyrandole. Nie mamy wyjścia musimy ruszyć mamie na pomoc! Rzucamy się błyskawicznie na schody: pierwszy, drugi, trzeci....ósmy, zakręt, pierwszy, drugi..spodziewamy się najgorszego, nasza wyobraźnia szaleje, musiało się stać coś strasznego, trzeci, czwarty..zatrzymujemy się i ... Naszym oczom ukazuję się przerażająca sceneria: mama blada ze strachu, pies wyjący za drzwiami, widać nawet oczy sąsiadów przyklejone do wizjerów, ale sparaliżowanych strachem, siatki porozrzucane po piętrze... Horror!!! I ON przyczajony za rurą sprawca dramatu - malutki szczurek. Widząc naszą odsiecz rzuca się desperacko przez poręcz zostawiając swoją ofiarę nietkniętą. Mama jest uratowana! 

Cucenie trwało około minuty.

środa, 13 stycznia 2010

3 x z, czyli zębna zaraza zaraża

W domu zapanowała plaga bolących zębów i chorób. Mamę bolał jakiś ząb i musiała iść do lekarza. Od jej zęba zaraził się chyba jakiś mój ząb, bo mnie też bolał przez 3 dni. Rodzice twierdzą, że jakieś "piątki" mi wychodzą i to dlatego boli. W takim razie pytam ile tych zębów jeszcze jest ma wyjść, bo muszę się jakoś na to psychicznie przygotować. Z tego wychodzenia "piątek" dostałam temperatury i miałam kwarantannę. A oczywiście na dworze w tym czasie piękny śnieg. Z tą temperaturą to też jakieś cuda są. Nie wiem o co w tym chodzi, bo podobno temperatura jest zawsze, ale jak jest za wysoka to źle a jak za niska to też niedobrze. Chyba trudno się wstrzelić... Ja ponoć miałam za wysoką. Charakteryzuje się ona tym, że co chwila ktoś mi wsadza jakiś taki dziwny długopis pod pachę i każe siedzieć bez ruchu! Czy ktoś widział dziecko, które bez ruchu wytrzyma choćby minutę?? Dlatego jest walka okrutna -  krepowanie rąk, podduszanie, chwyty zapaśnicze, perswazja słowna. Jednym słowem - przemoc rodzinna!!! A wynik i tak za każdym razem inny :-) Ta wysoka temperatura spowodowała, że czułam się dziwnie zmęczona i musiałam zwiększyć ilość przerw na odpoczynek. No jakoś tak nóżki nie chciały mnie nosić po domu i same prowadziły na kanapę. Na szczęście, bo trzech dniach temperatura gdzieś sobie poszła, z czego najbardziej ucieszył się telewizor. Ano dlatego, że przez te 3 dni częstotliwość oglądania Noddych osiągnęła poziom 15 Noddych na dobę. Ostro,co? Średnio jest to około 6 Noddych/24h, trudno więc będzie pobić ten rekord... Tata twierdził, że telewizor jest aż czerwony, ale chyba powinien udać się do lekarza od oczu skoro dla niego czarny telewizor jest czerwony.  

Od mojego zęba zaraził się pies. Co prawda rodzice twierdzą, że to od jedzenia śniegu, ale ja tam wiem swoje. Poza tym kto byłby taki niemądry i jadł śnieg. I po co. Bez smaku to jakieś, kolory też nie specjalne - od białego do szarego, no i zimne bardzo. Roxik na pewno na taki pomysł by nie wpadł, bo to mądry pies.  - Prawda Roxi, nie jesz śniegu? Aha trochę, tak? A po co? Przyjdź, powiedz to dam ci coś z lodówki, bo sama ją otwieram. Tylko cicho, bo zaraz ktoś przyleci z pretensjami, że wędliną psa karmię. Ocho, szynka w dłoń i w nogi, bo ktoś nadchodzi...

sobota, 2 stycznia 2010

Tata husky

No i się doczekałam. Spadł ten biały wyczekiwany...Przeze mnie? Chyba bardziej przez tatę, bo od dawna miał ochotę porwać mnie na sanki. Śniegu napadało wystarczająco żeby wyciągnąć "zaprzęg". Niestety zamiast sfory Husky lub choćby Roxika do sań musiałam zaprzęgnąć tatę. To chyba nawet lepsze wyjście, bo Roxi zapewne by mi lizaka nie kupiła a Husky Tata tak! Jazda była spoko, tylko sanie nie są przeznaczone do sportów ekstremalnych i lekko bujało na boki. Zdecydowanie żądam profesjonalnego sprzętu, bo te sanki to są dobre dla maluchów! Mimo niedoskonałości sprzętu udało się wykręcić kilka bączków, zaliczyliśmy kilka ostrych zjazdów z górki i kilka sprintów. Ja i słoń z czapką (dzisiaj on dostąpił zaszczytu jazdy ze mną) byliśmy usatysfakcjonowani jazdą. Gorzej chyba było z tatą, bo po każdym sprincie na jego twarzy pojawiało się coraz więcej wypieków. Musisz więcej ćwiczyć tato. Od jutra trening - opona z tira na sznurek i heja do lasu! Jedynym minusem był padający śnieg. Mógłby jednak padać tylko wtedy jak jesteśmy w domu. Zauważyłam pewną zależność: śnieg+wiatr= zaklejone oczy. Nic przyjemnego jak się pędzi 5 km/h z wielkiej góry z zaklejonymi oczami.

Dziwne wyrazy

Hmm, są takie słowa po których rodzice zachowują się trochę dziwnie. Sami ich używają w domu raczej sporadycznie, no chyba, że tata rozmawia przez telefon, szczególnie w poniedziałek rano. Wtedy zazwyczaj mama wysyła go do pokoju. Kiedy ja raz na jakiś czas  użyję jednego z tych słów to rodzice zaczynają udawać, że ich nie słyszą, albo nie rozumieją i że mówi się zupełnie inaczej. Np. takie słowo jak "kuwa". Jak tylko tak powiem od razu słyszę, że mówi się "kura". Albo inny przykład: nie działał pilot a ja chciałam oglądać Dumbo, więc mówię tacie żeby się nie męczył, bo pilot się "zebał" A tata mówi, że nie rozumie tego słowa i że mówi się "zepsuł". Dziwne, bo jak nie mógł włączyć po raz kolejny kablówki to mówił, że znowu dekoder się "zebał". Muszę oglądać uważnie Noddiego, bo on wie jak trzeba mówić jak coś się zepsuje. Takich wyrazów jest więcej, ale większość z nich nic mi nie mówi. Słyszałam jednak, że uczą ich w przedszkolu i szkole, więc wszystko przede mną.

piątek, 1 stycznia 2010

Nowy Rok?

Halo halo! Wczoraj była jakaś impreza?!!! Czemu nikt mnie nie poinformował? Czemu nikt mnie nie obudził?? Wiele straciłam?? Za rok już będę czujna...

Podobno z okazji tego nowego roku składa się życzenia, więc ja życzę wszystkim w 2010r dużo zabawy, totalnego luzu i żadnych zmartwień!!!

Dzieckiem można być całe życie!!!

Kuba

Jeszcze w roku starym odwiedził mnie kuzyn Kuba. Był trochę spięty i nie chciał się bawić. Dziwne, ale jak podobno tak samo zachowuje się u niego. Przypuszczam, że mój nowy wielki słoń go trochę wystraszył. Potem trochę się rozkręcił i nawet udało się przeprowadzić kilka wyścigów na podłodze (pozdrawiamy sąsiadów). Fajnie jak ktoś jest, bo we dwójkę lepiej się je, pije i co najważniejsze lepiej się bawi. Są drobne problemy w komunikacji ale i to da się przeskoczyć. Muszę tylko porozmawiać z ciocią i wujkiem żeby oglądali z Kubą "Taniec z gwiazdami", bo z tańczeniem to u niego krucho. Ma jednak chłopak talent muzyczny ,bo na moim pianinie wygrywał piękne melodie! I wszystko byłoby pięknie gdyby nie mały incydent na koniec. Otóż Kuba chciał spać ze mną w jednym łóżku!!!!! Z chłopakiem w jednym łóżku?! Fuj!!!!! Fakt, jak byłam malutka to mogło się to zdarzyć, ale teraz mam już prawie 3 lata i takie rzeczy są niedopuszczalne!! Powiedziałam spadaj, ale on się nie przejął tylko kołderkę pod szyję zaciągnął, oczy zamknął i lulu!! No przyznam, że byłam w szoku. Na szczęście dał sobie luz z tym spaniem razem ze mną, ale za karę nie dałam mu cześć. Jakaś kara musi być!

PS. Ciociu jeśli czytasz te wpis to proszę porozmawiać z Kubą. Tylko patrzeć jak zacznie sobie jakieś panienki sprowadzać.

Na dowód przedstawiam dokumentację z tego incydentu: