OLA BLOGUJE

PRZYPADKI WPADKI WYPADKI

niedziela, 15 lipca 2012

Trudne pytanie

Tata raczej włosy ma krótkie, ale ostatnio przeglądając jakieś bardzo, bardzo stare zdjęcia okazało się, że tata miał bardzo dużo włosów na głowie. Pytanie brzmi co się z nimi stało? Gdzie są albo dlaczego ich nie ma? Postanowiłam to trudne pytanie zadać tacie, ale chyba wybrałam niewłaściwy moment. Tata spojrzał na mnie, potem na zdjęcie a następnie z jakąś dziwną miną na mamę. O co chodzi? Mama zobaczyła to dziwne spojrzenie i zadała jeszcze dziwniejsze pytanie: przez mnie? No i się zaczęło:
- (T)Widzisz jakie kiedyś miałem długie włosy?
- (M)Jak cię poznałam to miałeś już krótkie!
-(T) Bo wiedziałem co mnie czeka i się obciąłem!
-(M Aha więc to moja wina?
-(T) A czyja? Moja?
-(M) Ja ci się kazałam obcinać?
-(T) Nie, ale jakbym miał długie to i tak musiałbym się przez ciebie obciąć!
-(M) A to niby dlaczego?
-(T) Bo jakbym sam nie obciął to by mi same wypadły!!!
-(M) Tak? 
-(T) Tak, tak!!!
- (M) Czyli ja jestem winna temu, że twoje włosy nie są długie a do tego siwe?
-(T) No wybacz, ale siwizna to już wyłącznie twoja zasługa!
-(M) Czyli znowu ja winna?
-(T) A kto? A ty się mała (to do mnie) nie śmiej, bo ty też się do tego przyłożyłaś!
-(M) I kto jeszcze?
-(T) Wy dwie i pies!
-(M) Pies? A ten jak się do tego przyłożył?
-(T) Ja się o psa nie prosiłem!
-(M) To powiedz jej to prosto w oczy!!
- (T) Nie prosiłem się o ciebie! (patrząc na psa)
-(M) A kto mi zdjęcia małych owczarków przysyłał?
-(T) A jak ci zdjęcia motorów przysyłałem to jakoś motocykla mi do domu nie przyniosłaś!
-(M) Żadnych motorów!!!
-(T) Bo?
-(M) Bo chcemy mieć tatę całego!
-(T) I tak sobie kiedyś kupię!
-(M) Zobaczymy!
-(T) Widzisz Olu i tak jest ze wszystkim! 
...
I tak to wyglądało niestety. Na temat włosów taty wiele się nie dowiedziałam. Wychodzi na to, że za sprawą zniknięcia włosów stoi pies w zmowie z mamą. Ale wiem już także, że o pewne rzeczy trzeba pytać...babcie.

sobota, 14 lipca 2012

Z czym do ludzi

W zasadzie tytuł powinien brzmieć z czym między ludzi. Chciałabym się pochwalić co zabieram z sobą idąc "między ludzi", czyli np do sklepu na zakupy, a także co zawszę kupuję w danym sklepie. I tak:
- Biedronka (podstawa, bo blisko) - nic nie zabieram do Biedronki, ale zawsze wychodzę ze słodką bułką z serem, soczkami Pycholandia i szamponem ze słoniem.
- Lidl - nie idę tam z niczym, ale wychodzę z soczkiem z królikiem (kupuję, chodź nigdy go nie wypiłam), z lodem (sezonowo), paczką lizaków i gumami mamba.
- Auchan - no tu już większa wyprawa, więc do sklepu ZAWSZE idą ze mną 3 duże dinozaury, które obowiązkowo musi obkleić taki pan co czegoś chyba pilnuje. W sklepie staram się każdorazowo wymusić kupno konika pony (doooobra cena!), książeczek do kolorowania, danonków, całej serii soczków z Tymbarku i całej serii soczków Leon. W związku ze sporą listą moich zakupów właśnie w tym sklepie dochodzi do sporów. Wiadomo, że ja łatwo nie odpuszczę koników (mam już około 10 dużych i niezliczoną ilość małych), bo mam cel: każdy konik pony musi mieć 2 zastępców, więc jeszcze sporo jest do zrobienia w Auchan. Jeśli rodzice stawiają opór to wystarczy zaciągnąć babcię Ilonę i to rozwiązuje problem zakupu. 
- Decathlon - ze względu na to, że oprócz piłek, które można porozrzucać po całym sklepie we wszystkich możliwych kierunkach (tata daje radę - ma bardzo podzielną uwagę i jakoś je zbiera) nie ma tam nic interesującego, zabieram tam słonia w czapce. Dlaczego on? Bo w Decathlon byłoby strasznie nudno gdyby nie... trampolina!!!! Tak, tak są nawet 2! Jedna w środku, druga latem na zewnątrz. Chciałabym mieć monopol na całodniowe skakanie...A tak przyłażą jakieś dzieci i też chcą skakać. No a słoń skacze ze mną- - Intermarche - też idą Dinki trzy, kupujemy obowiązkowo herbatę z Scooby Doo
- Ikea - nie biorę nic, ale hot dog dla mnie i psa musi być obowiązkowo
- na rowerze z tatą - słoń, konik i koniecznie okulary słoneczne
- na spacer z psem hulajnogą - idą ze mną 2 konie pony i dinek Liliput
- na spacer bez hulajnogi tylko Liliput
- do cioci Paty - wszystkie dinki
- do babci Ilony klocki, dinki i wszystko co mi wpadnie pod rękę
- do babci Eli, to zależy, bo decyzje podejmuję w ostatniej chwili (też cię kocham tato)
To chyba na tyle. Rzadko się zdarza, żebym wyszła z domu bez zabawek, zawsze coś się może przydać. Dlatego mama ma dużą torebkę a tata spodnie z dużą ilością kieszenie, bo chyba nikt sobie nie pomyślał, że ja to wszystko sama noszę?


niedziela, 1 lipca 2012

Jestem znowu!

Minęło trochę czasu od ostatniego wpisu, więc wygląda na to, że będzie to długi post. Post jamnik? No cóż, za wiele do przedszkola na początku się nie nachodziłam. Ledwie skończyłam płakać za mamą ,to ta sama mama zaraziła mnie jakimś kaszlem i 5 tygodni miałam z głowy. W międzyczasie jak zwykle nastąpiły zmiany w moich "gwiazdach" i zaczęły rządzić dinozaury z Dinopociągu. Sympatyczna ekipa. Szkoda, że się nie znają z tymi z Pradawnego Lądu. Moja kolekcja też się powiększa i musiała zmienić małe pudełko na większe. Tata twierdzi, że czuje się jak jakiś palant czy paleontolog ,coś takiego, bo wszędzie trafia na ślady dinozaurów. Na dzień dzisiejszy moja prywatna kolekcja obejmuje kilkanaście dinozaurów, około 20 koników Pony, pełny skład z Dinopociagu włącznie z pociągiem. Niestety około 80 dinozaurów rozpoczęło migrację, która skończyła się w piwnicy. Dziwne, że nie wróciły do tej pory. Chyba muszę poważnie porozmawiać z rodzicami, bo coś mi się to nie podoba. Rozumiem tydzień migracji, ale trzy miesiące? 
Aha no i drugi telewizor okazuje się niezbędny he he. Nic im nie pozwalam oglądać! Raz nawet słyszałam jak się tata z mamą namawiali  na nocne oglądanie telewizji! Sorry, takie życie...
Wracając do przedszkola, to tak naprawdę fajnie zrobiło się pod koniec. Rano jeździłam sobie do niego hulajnogą zabierając z sobą małą, dinozaurową ekipę w składzie: Liliput gumowy, Liliput zielony, dwa małe zielone dinki i dwa małe pomarańczowe dinki. Kompletowaniem ekipy doprowadzałam do płaczu tatę, bo rano zawsze się spieszył, a nasze negocjacje kto z nami pójdzie były długie i burzliwe. Ja oczywiście jestem świetna w negocjacjach i już wieczorem zapowiadałam, kto ze mną pójdzie następnego dnia. Zawsze było to minimum 6 dinozaurów i kilka koników Pony plus ewentualnie jakiś pluszak. Trzeba mieć z czego "zbijać" w trakcie negocjacji. Tata rzucał hasło, że w takim razie nikt ze mną jutro nie pójdzie i w pozostając twardo na swoich pozycjach negocjacyjnych szliśmy spać. Rano jak to rano, mama do pracy a Tata sam na sam z trudnym przeciwnikiem, czyli mną! Zaczynałam zawsze zaraz po wstaniu hasłem: dzisiaj idą ze mną ...i tu następowała wyliczanka. Tata oczywiście swoje - czyli nikt nie idzie w takim razie. No, ale czas leci i leci, pora wychodzić, więc zaczynam znowu swoje wrzucając po prostu do koszyka w hulajnodze sporo ilość dinków. Tata atakował zostawiając dwie sztuki. Co mi po dwóch dinkach!!! No więc walka! A czas leci... tata nerwowo na zegarek, a ja pełny luz. Nie śpieszy mi się, przedszkolne śniadanie poczeka...W ostatniej chwili trochę ustępowałam, a tata nie mając czasu na dalsze dyskusje zgadzał się na min 6 osobowy skład mojej ekipy. Proste? Proste! W przedszkolu dinki lądowały w szufladzie, bo w sumie to chodziło o to, żeby się trochę przejechały hulajnogą. 
Samo przedszkole to na początku nie był fajne. Po raz pierwszy ktoś mi coś kazał i nie byli to rodzice!  No bo jak to tak, że ja chcę do domu, a oni mi tu ze śniadaniem wyskakują? Brałam panie i rodziców na płacz, na litość, walczyłam jak Roxi z kością - bez efektu. Bez serca ci dorośli...żeby małe dziecko zmuszać do czegoś, na co ono nie ma ochoty? W końcu dałam za wygraną, bo ten płacz nic nie dawał a zaczynał być "obciachowy" w przedszkolu. Cóż w końcu podałam się i okazało się, że jest nawet fajnie! Przyznam się po cichu, że na końcu to nawet sama chciałam tam chodzić. Poniedziałek był miły i nie wiem dlaczego tata jakiś taki nerwowy w te poniedziałki bywał.