OLA BLOGUJE

PRZYPADKI WPADKI WYPADKI

poniedziałek, 3 maja 2010

ZOO

Mimo nie sprzyjającej aury postanowiliśmy zaatakować zoo w Chorzowie. Początek nie był ciekawy, bo musieliśmy poczekać pod drzewem aż deszcz łaskawie przestanie padać, bo tata stwierdził, że 30 pln za spacerowanie przed pustymi klatkami jest bez sensu. Bo zwierzęta też nie osły (trochę nie na miejscu porównanie, ale osły raczej tego nie przeczytają) i przed deszczem się chowają. Tak naprawdę jedynym cele wizyty były słonie. Cała reszta zwierząt średnio mnie interesuje. Niestety zanim trafi się do słoni trzeba obejrzeć ptaki, robaki, ślimaki i dużo innych zupełnie bezsensownym stworzeń. Już przed wejściem kazali mi się patrzeć na jakieś różowe ptaki, które zamiast stać jak człowiek na 2 nogach to stały na jednej. I jeszcze te teksty: popatrz jakie ładne, i na jednej nóżce stoją. Ładny i mądry to jest słoń a nie jakieś ptaszysko. Po drodze było jakieś bydło rogate i za rogiem miały być słonie. Całe stada słoni...Ah rozmarzyłam się... Wybieg okazał się pusty. Nie było nawet choćby mini słonia - tapira!! Klęska! Cała wyprawa na marne! Okazało się na szczęście, że słonie są w budynku. I tu kilka minusów. Po pierwsze w budynku niezbyt ładnie pachnie, można nawet stwierdzić, że po prostu śmierdzi. Zapewne to od hipopotama, który też tam mieszka, bo słonie są pachnące i czyste. Wiem, bo moje takie właśnie są. Kolejny minus, że zamiast słoni był jeden słoń. Jeden jedyny a do tego jakiś taki znudzony i smutny. I co najgorsze nie miał pampersa a wyraźnie było czuć i widać, że chyba bolał go brzuszek. Pewnie hipopotam coś mu podrzucił niedobrego. W sumie za długo tam nie zabawiliśmy, bo mama zaczęła tracić przytomność a tata zrobił się purpurowy bo przez 5 minut wstrzymywał oddech. Świeże powietrze pomogło i ruszyliśmy dalej, choć dla mnie tak naprawdę wycieczka się już skończyła. Były potem co prawda misie, ale też znudzone i raczej Misia Puchatka w niczym nie przypominały. Były też lwy, jeden nawet ryczał, ale jak przyszliśmy to już skończył, tarzał się po trawie i miał głupią minę. Dziwne. Potem były tygrysy, ale nie brykały, gepard co chodził w kółko i "niby hieny" co wyglądały jak kolega Roxi - pies Negro. Po drodze minęliśmy małpy, żyrafy i zebry, ale jakoś nie specjalnie to było interesujące. Był jeszcze bocian i koniec. Generalnie nic specjalnego. Po wyjściu szybki wypad na plac zabaw a potem szybka ewakuacja do auta, bo zaczęło padać. I tak minął dzień z zoo. To chyba moja ostatnia wizyta, no chyba, że się postarają i jakieś duże stado słoni załatwią, bo oglądanie jednego, zmarnowanego słonia z Indii do tego z problemami z trawieniem, w beznadziejnym towarzystwie hipopotama nie ma najmniejszego sensu. Zoo polecam miłośnikom wszelkiego rodzaju bydła rogatego i ptaków. Tata mówi, że lepiej włączyć Animal Planet, bo lepiej, taniej i nie śmierdzi hipopotamem.

1 komentarz:

  1. to Ci Oleńka :-) dla niej pewnie to był zmarnowany dzień, to już lepiej było wytarzać swoje lumpki w miskach Roxi :-) hehhe buzialeee

    OdpowiedzUsuń