OLA BLOGUJE

PRZYPADKI WPADKI WYPADKI

sobota, 24 lipca 2010

Pierwszy dzień wg taty

Tata ostatnio opowiadał jak przyszłam na świat. No nie wiem czy przyszłam czy raczej ktoś mnie wyciągnął ale niech będzie. Mamy relacja byłaby mniej ciekawa, bo mama w trakcie mojego "przychodzenia" była chyba zajęta czymś innym. A podobno było tak:

Moje "przyjście" zaplanował dosyć dokładnie pan doktor. Znaczy dzień i mniej więcej godzinę. To, że jestem Ola było podobno ustalone dużo wcześniej. I wiem też dlaczego lubię rocka - mama mi puszczała jak byłam jeszcze u niej w brzuszku. Tata i mama poszli do jakiejś sali,a potem mama pojechała w prawo a tata został sam. Nie za bardzo wiedział co ma robić, więc usiadł przy jakimś stoliku i tak sobie siedział i siedział (niby taki spokojny był ). Nagle z jednego z pomieszczeń wyszła blada pani w kitlu i usiadła obok taty. Nie wyglądała najlepiej. Mniej więcej w tym samym czasie tata usłyszał cichy płacz, ale wtedy jeszcze nie wiedział, że to byłam JA. A ta blada pani pyta: 

- To pana?

Na to tata:

- Nie wiem...

(odpowiedź taty pozostawiam bez komentarza)

- A żona taka blondynka, w okularach?

- No tak.

- To gratuluję córeczki!

- To już? Tak szybko? A wszystko w porządku?!

- Tak, wszystko ok.

Tata wstał i na coś czekał. Nie za bardzo wiedział co dalej, więc wybiegł na korytarz pozując idiotyczny gest kciukiem, że ok. I wrócił. W tym czasie jacyś ludzie zabrali mnie od mamy i zaczęli mnie myć i mierzyć. Tata wszystko obserwował zza szyby. Jak skończyli to jakaś inna w kitlu go zawołała. Więc poszedł. Z tego co pamięta to chyba spytał czy wszystko ze mną i mamą dobrze. Te panie w kitlach w coś mnie opatuliły a gamoniowatemu tacie kazały umyć ręce i ta jedna się spytała czy chce wsiąść mnie na ręce. Wtedy powiedział pierwsze mądre zdanie tego dnia, czyli słowo TAK. Ja wtedy też już miałam pewność, że to mój tata, bo ten głos słyszałam już wcześniej, jak gadał jakieś głupoty do brzucha. Trzymając mnie na rekach podobno miał wrażenie jakby trzymał w ręku odbezpieczony granat. Stał bez ruchu i podobno nawet nie oddychał. A było tam gorąco, bo trzymali mnie pod jakąś lampą. I tak stał ze mną i stał i stał i jakby mu kazali stać cały dzień to pewnie by stał. Wtedy znowu przyszła pani w kitlu, mnie zabrał, a tatę wygoniła. Za chwilę wyjechała mama na fajnym łóżku i ja w fajnym wózku!!! I pojechałyśmy mijając po drodze tłumy dziennikarzy, fotoreporterów, gwiazdy filmu i muzyki. Tata zasłaniał mnie przed błyskiem fleszy, odpychał fanów, a mama rozdawał autografy. Po przebiciu się przez tłum pojechałyśmy na inne piętro, gdzie ponoć tata już nie mógł się udać. 

I tak ponoć wyglądało moje przyjście na świat w opowiadaniu taty. Muszę kiedyś zapytać mamę jak to było naprawdę, bo w tej tatowej opowieści parę rzeczy mi nie pasuje...Rozumiem fotografów i dziennikarzy, ale kim była ta pierwsza pani w kitlu???? 

Gaduła

Tak mówi na mnie mama. To chyba jest związane z tym, że odkąd wydobywam z siebie dźwięki, które są zrozumiałe dla otoczenia, to nie lubię zamykać buzi. Wiem wiem, poza domem jestem cicha, ale u siebie to ho ho!!! Tata i mama bardzo polubili opowieści "przedsenne", czyli sprawozdanie wieczorne. Wtedy przedstawiam swoją wersję wydarzeń z całego minionego dnia. Czasami cofam się do czasów odległych np. zimy. Te moje sprawozdania chyba potęgują głód, bo tata zawsze przygryza koszulkę. Albo są  wzruszające, bo mama często płacze. I zazwyczaj kończy się to tak, że jedno woła drugie i powtarza moje opowiadanie. A gdzie prawa autorskie pytam? Do swojego repertuaru dodałam także elementy muzyczne. Ulubionym jest piosenka z filmu Kubuś i przyjaciele : Lumpku, Lumpku powiedz nam...itd. Nucę ją bardzo chętnie.I wszędzie. Tak na marginesie to teraz rządzi Kubuś i jego ekipa. Noddy i jego ziomale są już przeszłością.

Wracając do tematu to mama prowadzi jakiś dziennik, gdzie jak coś powiem to zaraz leci i zapisuje , a potem woła tatę i razem się śmieją. Zdrajcy! Śmiać się z własnego dziecka! Co jest takiego śmiesznego w słowie "labalbal"? Albo "termomierz"? No pytam?? Fakt, to "r" to mi jeszcze nie wychodzi, ale śię staram, więc proszę sobie ze mnie śmiechów nie urządzać. Koniec pisania, bo się zdenelwowalam. Wróć... zdenelwowałam. Właśnie tak.


piątek, 23 lipca 2010

O wyższości dużych sklepów...

...nad innymi sklepami. Temat na pierwszy rzut oka zbyt poważny jak na małą dziewczynkę, ale nie do końca. Na początek żeby nie było złudzeń: małe jest piękne! Choć niekoniecznie małe sklepy. Fakt: wszyscy mnie w okolicznych małych sklepach znają, a od niektórych nawet zbieram haracz, jak np. w Żabce, gdzie pani która sprzedaje musi mnie poczęstować gratisowym lizakiem. Jak im zabrakło to na drugi dzień musieli zapłacić podwójnie. Nie ma zmiłuj się. Biznes to biznes. Wracając do tematu. Małe sklepy są ok, średnie typu Biedronka są do bani. Mało miejsca, dużo niemiłych ludzi, którzy pchają się do kas, zawsze duża kolejka. Nie ma miejsca na brykanie. I dlatego najlepsze są markety. No niestety, ale tak jest. W moim prywatnym rankingu na 3 miejscu jest coś co się dziwnie nazywa, Osioł czy Oszon, jakoś tak. Jest spoko ,bo dużo miejsca i dużo zabawek. Minus, że jednak też dużo ludzi, którzy nie widzą nic poza swoim wózkiem. No i beznadziejne wózki - stare, brudne - fe. W sumie - ujdzie, ale trochę nudno. Numerem 2 jest Kea (?). Tu od razu inny świat! Dużo miejsca. No i słonie. Mają tu całkiem niezłą kolekcję. Najważniejsza jest jednak zjeżdżalnia na dziale dziecięcym!! Fantastyczny pomysł - tak powinno być w każdym sklepie! A na deser dają tam hodogi, tak hodogi - czyli takie fajne bułki z jeszcze fajniejszą parówką. Ja je lubię, rodzice je lubią, no a Roxi lubi je najbardziej! Wózki czyste i szybkie, świetne do tzw. bączków! Jednak numerem jeden jest taki duży sklep sportowy - De coś tam. Dużo miejsca, mało ludzi, wszystko w zasięgu rąk! Fantastycznie. Do tego piłki do wyboru , do koloru. Widok rodziców zbierających je po całym sklepie - bezcenny! No i hit! Trampolina do skakania! A nawet 3!!! Dwie małe a jedna duża, zamykana! Fantastyczna! Można się nieźle zmęczyć tym skakaniem. Minus - brak dużych wózków, tylko małe koszyki, ale za to można je ciągnąć lub pchać. Personel zupełnie niezainteresowany totalnym nieładem (to oczywiście na plus).

Jest jeszcze osobna kategoria - duży sklep, a w środku całe mnóstwo mniejszych. W sumie ok, bo tam są takie fajne autka, w których się siedzi a rodzice cię pchają. Można też całkiem nieźle się schować, choć w tych sklepach rodzice jednak mnie pacyfikują,bo znają moje skłonności do ucieczek.

Tak więc polecam wszystkim duże sklepy - fajna zabawa,a do tego nigdy z pustymi rękami się nie wychodzi!

poniedziałek, 19 lipca 2010

Taty grafomańskie popisy

Roxi do domu patyki poznosiła

I strasznie nimi nabrudziła

Tata szczotką zamiata

Grozi, że wraz z patykami i nas powymiata

My się taty jednak nie boimy

Bo przecież nie wymiata się własnej rodziny


I kolejny...


Kto Olę usypiać próbuje 

Sam na siebie wyrok szykuje

Bo jak się kończy Oli usypianie?

Wszyscy śpią, a Ola

Bawi się na dywanie.

piątek, 16 lipca 2010

Psia dusza

Usłyszałam ostatnio jak mama z tatą rozmawiali o czymś co nazywali duszą. Totalnie nie wiedziałam o co chodzi, ale słuchałam uważnie dalej. Chodziło o to czy pies Roxi ma duszę. Nie wiem co to ta dusza, ale tak sobie myślę, że Roxi ma ją na pewno. No bo niby skąd wie, że ja lubię lizanie stópek? Skąd wie kiedy jem mięsko i skąd niby wie, że się z nią nim podzielę? Skąd wie kiedy płaczę i wtedy zawsze do mnie przybiega, a rodzice jej mówią, że wszystko w porządku Roxiku,nie martw się? Jakby nie miała duszy to po co by jej to mówili? I czemu płacze jak wychodzimy i cieszy się jak szalona kiedy wracamy? I niby skąd wie gdzie jest lodówka? A dlaczego zawsze rano przychodzi nas przywitać? I dlaczego tylko mnie nie zabiera patyków na spacerze? I czemu kiedyś porywała jedzenie razem z palcami a teraz bierze delikatnie? I czemu jak idę z nią na spacer to szczeka na wszystkie możliwe psy, które chcą do nas podejść? I skąd wie o kogo chodzi jak rodzice mówią do Roxi: poproś mała? I dlaczego wtedy zawsze wylizuje mi uszy? Skąd wie gdzie one są, przecież mam włosy, które je zasłaniają.

Dalej nie wiem co to ta dusza, ale Roxi ma ją na pewno, bo inaczej skąd by miała to wszystko wiedzieć, przecież książeczek nikt jej nie czyta? Mama mówi, że drugiego takiego Roxika już nie będzie, ale przecież TEN Roxik się nigdzie nie wybiera i zawsze będzie z nami i ta jej dusza chyba też??

Bo z tym allegro to tata na pewno żartuje... Prawda, mamo?

czwartek, 15 lipca 2010

Sport to zdrowie?

          Podobno jestem skazana na sport. Mam być tenisistką. Hmmm nie wiem co w tym fajnego, ale ostatnio widziałam jak tata z wujkiem gonili z takimi siatkami za taką fajną kosmatą piłką. Jak już ją dogonili to tą siatką robili zamach i odbijali nad takim dużym sitkiem. Pytanie po co coś gonić, żeby potem oddać temu drugiemu? A do tego jak nie udało się odbić to tata coś komuś tłumaczył i pokazywał. Ok, pytanie tylko komu jak obok nikogo nie było? Było gorąco, wiec myślę, że słonko mu zaszkodziło. Tato - graj w czapce! Do tego wszystkiego na tych kortach to biega się po czymś takim czerwonym i podobnym do piasku. Śliskie to i brudne. Fuj! Tak więc sorry rodzice, ale tenis to nie dla mnie. A na tym sicie to można grać jak na gitarze! I to jest zabawa!!! Po tym całym tenisie to mama musiała zawieść tatę do domu, bo jakoś tak wolno chodził i wspominał coś o jakimś ubieraniu. A może to było umieranie? Tak mówił, że umiera! Nie wiem o co chodzi, ale wyglądał jakoś blado. Tak więc lekcja tenisa nauczyła mnie jednego: sport to na pewno nie zdrowie!!!