OLA BLOGUJE

PRZYPADKI WPADKI WYPADKI

sobota, 2 stycznia 2010

Tata husky

No i się doczekałam. Spadł ten biały wyczekiwany...Przeze mnie? Chyba bardziej przez tatę, bo od dawna miał ochotę porwać mnie na sanki. Śniegu napadało wystarczająco żeby wyciągnąć "zaprzęg". Niestety zamiast sfory Husky lub choćby Roxika do sań musiałam zaprzęgnąć tatę. To chyba nawet lepsze wyjście, bo Roxi zapewne by mi lizaka nie kupiła a Husky Tata tak! Jazda była spoko, tylko sanie nie są przeznaczone do sportów ekstremalnych i lekko bujało na boki. Zdecydowanie żądam profesjonalnego sprzętu, bo te sanki to są dobre dla maluchów! Mimo niedoskonałości sprzętu udało się wykręcić kilka bączków, zaliczyliśmy kilka ostrych zjazdów z górki i kilka sprintów. Ja i słoń z czapką (dzisiaj on dostąpił zaszczytu jazdy ze mną) byliśmy usatysfakcjonowani jazdą. Gorzej chyba było z tatą, bo po każdym sprincie na jego twarzy pojawiało się coraz więcej wypieków. Musisz więcej ćwiczyć tato. Od jutra trening - opona z tira na sznurek i heja do lasu! Jedynym minusem był padający śnieg. Mógłby jednak padać tylko wtedy jak jesteśmy w domu. Zauważyłam pewną zależność: śnieg+wiatr= zaklejone oczy. Nic przyjemnego jak się pędzi 5 km/h z wielkiej góry z zaklejonymi oczami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz