Proces wychowawczy moich rodziców trwa. Co prawda zaczęli oglądać jakiś program o wychowaniu, ale na razie tylko psów. Mam nadzieję, że nie będą metod tego jakiegoś Cesara próbowali na mnie he he. Nie ma takiej siły, która odebrałaby mi dowodzenie w tym domu!
Ostatnio stosowana metoda to tzw. "zawsze nie". Po prostu w każdej możliwej sytuacji mówię "nie". Jeśli coś mogę stracić przez to "nie" to przecież zawszę mogę zmienić zdanie, prawda? Metoda skuteczna, ale trzeba słuchać co rodzice mówią, bo czasami próbują mnie podejść psychologicznie stosując podejrzanie skomplikowane pytania. Można spokojnie uznać, że słowo "tak" zniknęło z mojego słownika, jako niepotrzebne, bo i tak się na nic nie zgadzam. Powoduje to konflikty, ale niestety jest to niezbędne w mojej metodzie wychowawczej. Powoli zaczynają rozumieć kto rozdaje karty! trzeba jednak pamiętać, że czasami należy ustąpić. Oczywiście jest to tylko tzw "podpucha" np. idziemy na dwór. Ok. Rodzice proszą: Chodź się ubrać. Oczywiście idę, zakładam spodnie, bluzkę (że niby taka uległa jestem) i kiedy rodzice myślą, że już, już się uda ubrać szybko i gładko, nagle zmieniam zdanie i NIE będę się ubierać, nigdzie NIE idę. No i wpadają w panikę! Zaczyna się tłumaczenie, przedstawianie zalet. Moja odpowiedź? Wiadomo: NIE. Potem jest szantaż, wiadomo: bezskuteczny. Następnie metoda zastraszania, potem obrażania, aż dochodzimy to najważniejszego i zarazem ostatniego. Etapu obietnic. I to jest ten punkt do którego zawsze należy zmierzać!!! W metodzie na "nie" chodzi o dojście do etapu obietnicy! Czyli jak zrobisz to co chcemy, to ci coś kupimy, coś zrobimy itd. Oczywiście zawsze staram się uzyskać jak najwięcej, ale tu trzeba być ostrożnym, żeby nie przesadzić. Bierzemy co obiecują, dodajemy kilka swoich propozycji (spokojnie - rodzice na wszystko się zgodzą, byleby zrobić o co proszą), przybijamy "piątkę", ubieramy się (lub cokolwiek innego) i pozostaje tylko wyegzekwowanie obietnic. Prawda, że cudownie prosta metoda?